niedziela, 8 września 2013

Rozdział 8 - "I co teraz, Panie Bond?"

- Czy ja mogę wiedzieć o co Ci chodzi? - pobiegłam za nim.
- Proszę, masz. Czytaj. - rzucił mi telefon. Zaczęłam się śmiać.
- Serio myślisz, że może mnie coś łączyć z Cristiano?
- Chyba jasno z tego smsa wynika. - wyciągnął papierosa.
- Co Ty do cholery robisz?! - zabrałam mu go szybko. - Wiesz, że nie możesz. - zdenerwowałam się.
- Nie powinno Cię to obchodzić co robię. - rzucił oschle. Wyciągnął następnego i zapalił go.
- Doskonale wiesz, że spędzam z nim dużo czasu. Często gdzieś wyjeżdżamy, a jak wracamy to mam u niego swoje rzeczy. Jeżeli już chcesz dokładnie wiedzieć, to lubię myć zęby po każdym posiłku i dlatego została u niego moja szczoteczka. - powiedziałam. - Ale oczywiście lepiej od razu pomyśleć sobie o mnie najgorsze rzeczy, nie? -  Zdenerwowałam się, że w taki sposób zareagował.
- Przepraszam.. - wyrzucił papierosa. - Nie chciałem. Jestem zazdrosny i to dlatego. - tłumaczył.
- I z zazdrości wmawiasz mi jakieś niestworzone historie?
- Wiem, że to głupie. Przepraszam. - Przytulił mnie. Staliśmy tak chwilę. - Czujesz? Coś się chyba przypala.
- Cholera jasna! Naleśniki! - krzyknęłam i pobiegłam szybko na dół.

Resztę dnia spędziliśmy na zakupach i zwiedzaniu Majorki. Nie obeszło się oczywiście bez zdjęć w przymierzalni i podczas jedzenia lodów. Miałam nadzieję, że nigdzie ich nie udostępni. Ze względu na to, że mój towarzysz kazał mi zabrać cieplejsze ubrania na taką wycieczkę, musiałam sobie kupić parę nowych ubrań. Nie, żebym specjalnie narzekała na powiększenie się mojej szafy. Jak każda kobieta uwielbiałam zakupy. Jak zdążyłam się już wcześniej przekonać Cesc miał bardzo dobry gust i pomógł mi wybrać ciekawe rzeczy. W pewnym momencie podczas spaceru zauważyliśmy mężczyznę, który próbował zrobić nam zdjęcia. Hiszpan założył mi kaptur na głowę, po czym zrobił to samo.
- Chodź! - krzyknął. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Biegliśmy kawałek. Staraliśmy się zgubić wścibskiego papparazzi. Wbiegliśmy do jakiegoś budynku. Udaliśmy się schodami na samą górę. Zatrzymaliśmy się.
- I co teraz, Panie Bond?
- Jak to, co? Na górę. - Wskazał palcem na drabinę.
- Żartujesz? - popatrzyłam na niego. Wejść wejdę, ale przeraża mnie wizja schodzenia. Miałam lęk wysokości i taka drabina nie budziła mojego zaufania.
- Zaufaj mi. Ze mną Ci się nic nie stanie. - Zrobił jeden z tych swoich pięknych uśmiechów. Podałam mu rękę w geście aprobaty. Chwycił mnie i kazał iść pierwszej.
- Ja Cie kiedyś zabije. - powiedziałam pokonując kolejne szczeble. W końcu udało mi się wejść.
- I co, marudo? Aż tak bolało? - staliśmy na dachu wielkiego budynku. Podeszliśmy do barierki. Widzieliśmy stąd panoramę Majorki. Piękny widok.
- Pięknie..- powiedziałam.
- Nadal chcesz mnie zabić? - zapytał stając za mną i przytulając mnie od tyłu. Poczułam jego silne ramiona na sobie i ciepły oddech na mojej szyi. Położyłam swoje dłonie na jego i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nic nie mówiłam. Delektowałam się chwilą. - Wszystko w porządku?
- Tak. - tylko tyle zdołałam powiedzieć. Zdałam sobie sprawę, że stoimy tam już dosyć długo. - To, co wracamy? - odwróciłam się do niego.
- Nasz kolega chyba już sobie odpuścił. Chodźmy. - Schodząc nawet nie myślałam o strachu, który zawsze mi towarzyszył. Cesc czekał na mnie zaraz przy drabince. Czułam się bezpiecznie. Prawie na dole poślizgnęłam się i zleciałam wprost w jego ramiona. - Ale Ty na mnie lecisz! - zażartował.
- Ostrzegałam.
- A ja mówiłem, że ze mną nic Ci się nie stanie. - patrzył mi w oczy, które tak cudownie się świeciły i się uśmiechały.
- Ale jestem głodna! - powiedziałam. Sama nie wiem czemu. Tak jakbym się czegoś obawiała.
- To wracajmy na naszą łajbę. - postawił mnie i pojechaliśmy.

- Idź sobie odpocznij, a ja w tym czasie zrobię kolację.
- A..
- Bez dyskusji! - nie zdążyłam nic powiedzieć i już mi przerwał.
- A ile Ci to zajmie? - zapytałam.
- Chwilę, a co?
- Zdążę się wykąpać?
- Nawet pomalować paznokcie.
- Co masz do moich paznokci?! - udałam oburzenie.
- Idź już! - wygonił mnie z kuchni. Wzięłam gorącą kąpiel, żeby się odprężyć. Nie wiem ile mi to wszystko zajęło czasu, ale idealnie zmieściłam się w czasie. Wychodząc na górę, widziałam Cesca podającego kolację do stołu.
- Ale pachnie!
- Umyłaś się to pachnie. - powiedział puszczając oczko.
- Czego o Tobie nie można powiedzieć. - odpłaciłam mu się.
- I tu się mylisz kochanie. Mam drugą łazienkę.
- Wygrałeś. - Powiedziałam, a on podsunął mi krzesło.
- Smacznego.
- Wzajemnie. - jedliśmy i rozmawialiśmy. W ciągu krótkiej chwili opowiedział mi o wszystkim. O jego rodzinie, znajomych, najlepszych i najgorszych historiach jego życia. Przetransportowaliśmy się tak jak wczoraj na środek jachtu. Położyliśmy się i teraz ja mu opowiadałam. Z nikim jeszcze tak dobrze mi się nie rozmawiało.
- Czujesz jeszcze coś do niego?
- Do Pawła? Nie. Dopiero teraz widzę, że nigdy tak naprawdę go nie kochałam. Zależało mi na nim, ale to nie było to. Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz w życiu. A Paweł na pewno nią nie był. - odpowiedziałam.
- Czekaj, mam coś dla Ciebie. - wyciągnął coś z kieszeni. - Proszę. - popatrzyłam się na niego pytającym wzrokiem. - Co się tak patrzysz?
- Sugerujesz, że mam nieświeży oddech? - zażartowałam.
- I osad na zębach. - popatrzyliśmy się na siebie. - Wiem, że to dziwny prezent, ale chciałbym, żebyś miała też ją u mnie.
- Mówił Ci ktoś już kiedyś, że jesteś głupi?
- Pewna osoba mówi mi to średnio pięć razy na dzień. - zaśmialiśmy się oboje. Podeszłam do barierki i patrzyłam się na morze. Nie minęła chwila, a Hiszpan stał za mną.
- Jest tu tak pięknie, że nie mam ochoty wracać. - powiedziałam cicho.
- Mogłoby być jeszcze piękniej.. - odparł. Chciał dodać coś jeszcze, ale rozległ się dzwonek mojego telefonu.
- Przepraszam. - pobiegłam zobaczyć, kto dzwoni. Spojrzałam na wyświetlacz - Angela.

- Halo?
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale możesz do mnie przyjechać? Proszę. - usłyszałam głos płaczącej przyjaciółki.
- Spokojnie. Przyjadę, tylko, że musisz dać mi chwilę, bo nie jestem w Madrycie. - odpowiedziałam.
- Dobrze. Potrzebuję Cię. - rozłączyła się.

- Coś się stało? - podszedł Cesc widząc, że jestem zdenerwowana.
- Muszę wracać do Madrytu. Opowiem Ci wszystko po drodze.
- Dobrze. Zbierajmy się. - W drodze powrotnej powiedziałam mu o co chodzi. Martwiłam się, bo nigdy wcześniej nie słyszałam Angeli w takim stanie.

- Dziękuję i przepraszam. - powiedziałam do Hiszpana.
- Nie masz za co przepraszać. Pójdę z Tobą, co?
- Nie wolisz jechać do domu?
- Powrót planowałem na jutrzejszy dzień. Zresztą, nieważne. Chodźmy. - powiedział i poszliśmy. Drzwi otworzyła nam zapłakana przyjaciółka.

- Co się stało kochanie? - przytuliłam ją.
- Wczoraj w mojej restauracji był pożar i wszystko spłonęło. Wszystko na co tyle pracowałam zmieniło się w pył. - wyjaśniła.
- Jak to się stało? Spokojnie, przecież dostaniesz pieniądze z odszkodowania i odbudujesz ją. - próbowałam ją jakoś pocieszyć.
- Tylko, że to mogło być podpalenie i w tym przypadku o żadnych pieniądzach z ubezpieczenia nie ma mowy. - usiadła i zaczęła jeszcze bardziej płakać.
- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Pomogę Ci jakoś. - zupełnie nie wiedziałam co jej powiedzieć.
- To ja może skoczę po jakieś wino i sobie posiedzimy, co? - zaproponował Cesc.
- Dobry pomysł. - powiedziałam.
- Zaraz będę. - Reszę nocy spędziliśmy na siedzeniu i pocieszaniu Angeli. Rano Cesc odwiózł mnie do domu, a sam wrócił do Barcelony. Myślałam, że to już koniec "niespodzianek" jak na jeden weekend, jednak się myliłam...

__________________________________________________________________________

 Cześć, cześć ;) w końcu wymęczyłam ten rozdział :D nie będę nic pisać, po prostu czytajcie :)
wiem, że nie jest taki jak sie spodziewaliscie, no ale jest :) Santia.